Tłumaczenie: Piotr W. Cholewa
Liczba stron: 264
"Znakomita, żywiołowa fantasy skrząca się energią i humorem.
Tiffany zrobiła jeden niewłaściwy krok, popełniła jeden drobny błąd... A
teraz duch zimy się w niej zakochał. Daje róże i góry lodowe, wyznaje
uczucie lawinami i obsypuje płatkami śniegu. Trudno to znosić, kiedy ma
się trzynaście lat, ale jest to również trochę no... miłe. „Łojzicku!” A
tak, klan Nac Mac Feeglów jest na miejscu, by pomagać i się wtrącać.
Ale jeśli Tiffany nie znajdzie rozwiązania, może już nigdy nie przyjdzie
wiosna..."
Nie czytałam dotąd fantasy. Zawsze mi się wydawało, że to takie trochę niepoważne, dobre może dla nastolatków, że jest wiele innych ciekawszych książek o realnym życiu i że z powodu tego mojego sceptycyzmu pewnie nie potrafiłabym docenić uroku tego gatunku.
Nazwisko autora oczywiście było mi znane, ale nic mi nie mówił Świat Dysku. Po "Zimistrza" sięgnęłam na chybił trafił i po przeczytaniu mogę powiedzieć, że to wcale nie był głupi wybór. Co prawda po lekturze nadal niewiele mi mówi wyrażenie "Świat Dysku", ale za to na kilka godzin wpadłam po uszy w niesamowity świat pełen wiedźm ze szpiczastymi kapeluszami i zabawnych niebieskich ludzików Nac Mac Feeglów, które pomagają Tiffany, początkującej czarownicy stawić czoła licznym niebezpieczeństwom. Jest tam nawet ser Horacy (dla mnie to totalny odjazd!).
Świat, jaki przedstawił Pratchett jest pełen baśniowości, magii i aluzji do... no właśnie do czego? Powiedziałabym, że do naszego ziemskiego, człowieczego świata. A poza tym ta lektura to bujanie w chmurach (albo raczej latanie ma miotle) i świetna zabawa.
Moja ocena: +4/6